czwartek, 19 stycznia 2012

(nie)grzeszna Joanna

Joanna Marat, Grzechy Joanny
Wydawnictwo Replika

Kim jest Joanna? Mediewistką, niedoszłą doktorantką, kobietą w wieku nieokreślonym, około czterdziestoletnią. W okropnych rogowych okularach, szczupłą o krągłych piersiach, jej włosy wpadają w szlachetny odcień miedzi. Całość dopełnia nie odkryta historia rodzinna, którą Joanna z premedytacją pomija, zajmując się historią średniowieczną, bezpieczniejszą, bo odległą. Pełna jest tęsknot, lecz nie potrafi ich sprecyzować. Joanna H. chciałaby by ktoś się nią zainteresował. Najlepiej by był to ktoś taki, kto jest daleko, ale na tyle blisko, by mogła poczuć jego obecność w swoim życiu. Blisko i daleko. Taką relację można znaleźć w Internecie. Główna bohaterka książki Joanny Marat właśnie tam znajduje kogoś takiego. Swojego Niujorkera. A raczej nie swojego, bo jak ktoś może być jej, kto jest osiem godzin lotu od niej. Ale kto pisze do niej maile, kiedy tylko może. Ale ona długo czekała na kogoś takiego:
„Znalazła go. Ten mężczyzna brzmi ciekawiej, a w każdym razie inaczej niż całe stado buraków cuchnących potem lub tanią wodą po goleniu, albo po prostu wódką. To może być ON. Ktoś, dla kogo można by oszaleć. A jeśli nie oszaleć, to przynajmniej poudawać, że jest się kimś innym.”
Tym kimś jest Xawery Stadnicki, mężczyzna w wieku zbliżonym do jej ojca. Nawet wygląda podobnie jak on. I podobnie jak ojciec prowadzi ją za rękę po jej ciele, jej potrzebach. I zupełnie nie jak ojciec – pożąda jej. Joanna nie wie, kiedy i jak zaczyna gubić się w swoich pragnieniach, a kiedy spełnia pragnienia internetowego przyjaciela.

Równolegle do romansu dziewczyny poznajemy mętną historię jej rodziny. Jest to historia smutna, szara, bez żadnych perspektyw na przyszłość. Jak wiele rodzin. Oszalała matka – paranoiczka, nie żyjący ojciec, rodzina – nie rodzina, która zbyt wiele uwagi poświęca życiu innych osób niż własnemu. Szara breja, z którą Joanna nie chce i nie mierzy się od lat, zamykając się w ciasnej kawalerce pełnej karaluchów. Ze swoim komputerem. Z internetowym przyjacielem.

„Ich związek to modelowa relacja ery cyfrowej. Kontakt z kimś interesującym, ale bez żadnych zobowiązań, bez traumy dzielenia łazienki i innych rzeczy. W każdej chwili można się rozłączyć, a potem połączyć na nowo, gdy się ma ochotę. Zero wysiłku. Można się tak łączyć i rozłączać kilkanaście razy dziennie. Bez żadnych konsekwencji. Można też zniknąć na wiele tygodni i nie dawać żadnego znaku życia. I nie wiadomo, gdzie kogoś takiego szukać. Czy żyje.”

Po wielu miesiącach pisania do siebie, mailowania, przychodzi czas na spotkanie. W Dreźnie. Joanna rusza, mimo wewnętrznych sprzeciwów, ale z wewnętrznymi pragnieniami. Pierwsza noc kończy się pakowaniem walizki Joanny i chęcią ucieczki. Jednak wydarzenia poranne zatrzymują ją a ich „seks-turystyczny” z Drezna przenosi się do mieszkania Joanny na osiedlu Za Żelazną Bramą. Kobieta poddaje się mężczyźnie, ulega mu, zmienia się dla niego. Po dziesięciu dniach on ją opuszcza, zostawiając kartkę. Pomylił się. Nie będą razem.

Joanna bardzo przeżywa tą znajomość. Cierpi. Czytelnicy razem z nią przechodzą przez wszystkie etapy rozstania. Wspólnie dochodzą do wniosku (zarówno czytelnicy, jak i sama bohaterka), że wszystko było bez sensu. Bez żadnej przyszłości. Joanna dochodzi do wniosku, że:
„Nic ich nie łączy. A poza tym to ona wszystkiemu jest winna. Bo ciągle psuła nastrój. Przecież jest mistrzynią w psuciu nastroju. Zawsze coś takiego zrobi lub powie, że nastrój siada. To coś między nimi, co było od pierwszej chwili. Od jego pierwszego maila, w którym poinformował ją, że jest o osiem godzin lotu stąd. Więc to jej wina, to ona wszystko zaprzepaściła. Bo się odzywała nie w porę i mówiła nie to, co trzeba. I ciągle ktoś im przeszkadzał.”

A przeszkadzały jej niby-najbliższe osoby. Szwagierka matki, kobieta bardzo religijna. Bardzo wtykająca nos w nie swoje sprawy. Były kochanek, maminsynek, który mimo wieku wciąż był pod jej wpływem i nie potrafił się wyzwolić, jedynie w łazience, podczas zaspokojeniu popędów seksualnych. Dość często. Z braku kobiety. Widmo matki-wariatki. Ta ostatnia jest ciekawą personą, która w końcu ze strachu przed nie pamięcią, przed ostatecznym zabraniu wspomnień przez tajemniczych „ich” spisuje wszystko i wręcza córce. Razem ze wszystkimi pamiątkami. Joanna pierwszy raz od wielu lat czule przyjmuje matkę u siebie, kładzie do swojego łóżka, zaczyna się wgłębiać w historię rodzinną. Niby przypadkiem zerka w stronę komputera. Tam czeka na nią Niujorker. Czy wszystko będzie dobrze?

„Grzechy Joanny” to nie trafiony tytuł, moim zdaniem. Joanna nie jest grzeszna. Jest zamknięta w sobie, powoli wychodzi ze swojej skorupki. Z naleciałości, nieśmiałości i niezaspokojonej ambicji.
Książka Joanny Marat drażni. Przede wszystkim dlatego, że możemy się przyjrzeć własnym lękom. Lęk przed samotnością, przed zmarnowaniem sobie życia, uciekaniem przed nim. W końcu lęk przed szaleństwem.
Autorka zachwyca (i również drażni) swoim językiem, stylem. Krótkie, niemal urywane zdania. Nie wiadomo kiedy zaczyna się myśl, a kiedy opis zdarzenia. Ale czytelnik dość szybko przyzwyczaja się do tego typu narracji i wciąga jeszcze bardziej. To, co z początku oceniłam negatywnie, w dalszej lekturze przemawia na plus.

Ogólnie oceniam lekturę na trzy z plusem. Świat, jaki przedstawia autorka jest niezwykle bezbarwny, nie dający nadziei na poprawę. Taki nastrój utrzymuje się jeszcze kilka godzin po przeczytaniu lektury. Otwarte zakończenie wcale nie oznacza kontynuowania znajomości, raczej prowadzenia dalszego ciągu gry, w której Joanna się męczy. Jedynie dezynsekcja karaluchów wydaje się jakąś poprawą sytuacji dziewczyny.

Alicja Liddell
3,5/5

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki wydawnictwu Replika i portalowi Sztukater.pl, dziękuję!

2 komentarze:

  1. Coz, z samej recenzji wynika, ze ksiazki bym jednak nie kupil.
    Mam dosc wlasnych problemow na glowie, zeby dodatkowo rozczytywac sie w tragicznych przezyciach i ulomnych marzeniach rzeczonej Joanny.
    Istonie, dezynsekcja karaluchow niezwlocznie potrzebna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Romans to to nie jest, ale sprawnie napisane. Wciąga i czyta się z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń

Ślicznie dziękuję za komentarz,
proszę, zostaw swoje imię lub nick, bym, wiedziała komu podziękować :)